Gdyby lew nie był z kamienia…

[Tekst + 4 zdjęcia]. Ładny dzień, piękne niebo, spokojny szmer rzeki Kamienicy i szczegół psujący widok i krew. Drobiazg – ot,  parę maźnięć pisakiem noszonym zapewne w takim celu. Prywatnie (bo cóż, nie jestem prawodawcą) jestem zwolennikiem konsekwencji, które przede wszystkim polegają na doprowadzeniu uszkodzonego mienia przez sprawcę do stanu z przed zniszczenia. Bardziej dolegliwe (bo wymagające wysiłku) jest własnoręczne (nie zlecone) naprawienie szkody. W tym przypadku po zakupie stosownej chemii, rozpuszczalników, nieinwazyjnych dla kamienia środków czyszczących, to może łącznie pół godziny roboty. No, jeszcze słowo „Przepraszam” i sprawa załatwiona. W przypadku zapaskudzonej przez pseudografficiarza nowo odnowionej fasady budynku to „nieco” dłużej. Taka zasada stosowana konsekwentnie także w innych obszarach bardzo skutecznie przeleczyłaby wiele osób. Zapewne (nie tylko dlatego żem stary) nie doczekam szczęśliwych czasów takiej odpowiedzialności. Kamienny lew znad rzeki Kamienicy niestety lub na szczęście 🙂 nie jest taki jak w opisie u Dantego Alighieri „ Głowę podnosił i, jak mi się zdało, Szedł prosto na mnie, taki wściekły z głodu, Że przerażone powietrze truchlało (…)